Ciepło letniego wieczoru
przeplata się przez moje cienkie ubrania i biega po ciele. Czekając na światłach
zamykam oczy. Wsłuchuję się w gwar miasta i wdycham, dziś wyjątkowo słodki,
zapach spalin. Niemal dotykam niewidzialnej tajemnicy zawieszonej tuż nad moją
głową. Drganie oczekującego serca. Przechodząc przez wąskie uliczki głaszczę
stopami kocie łby. Narastające oczekiwanie krąży z lekko wzburzoną krwią po całym
organizmie. Wiem, że jest w mieście.
Otwieram
wołające o niego usta i wdycham duszne powietrze. Próbując nie myśleć skupiam
się jak wypełnia mi płuca. Na chwilę zapominam o niemal bolących pragnieniach,
których nie potrafił zaspokoić żaden mężczyzna.
Pod
drzwiami kamienicy odzyskuję pozorny spokój i próbuję się nim zadowolić, aby
nie dać głosu ogromnemu rozczarowaniu. Rozmawiając z rozsądkiem utwierdzam się
w przekonaniu, że stało się bardzo dobrze – nie spotkałam żadnej jego cząstki.
Nie spędziliśmy tego jednego dnia w roku na rozkosznym mieszaniu sobie w
sercach. Jest porządnie czyli chyba w porządku. Tylko te głupie łzy w oczach.
Udaję, że nie wiem skąd. Naprawdę jest w porządku. Nie rozwalamy sobie życia.
Powinnam być z siebie dumna. Bezskutecznie szukam odrobiny tej dumy.
Stoję
zapamiętując każdą rysę na drzwiach i z trudem przyjmuję te dobre dla mnie
zakończenie. Po policzku spływa mi łza. Jestem zaopatrzona w myśli na
najbliższe noce.
-
Nie patrzyłaś dziś w gwiazdy – jego niski głos dobiegający zza moich pleców zderza
się z powietrzem i kładzie chłód na dłonie.
Drżę. Sprzeczne uczucia toczą we
mnie bitwę. Nie wiem czy bardziej chcę na niego krzyczeć, czy rzucić się w jego
ramiona i wypłakać każdy potrzebujący go dzień. Nie mogąc się zdecydować
wybieram stopienie stóp z chodnikiem. Nie odwracam się. Paraliż serca i ciała.
- Odejdź ode mnie – dławiąc się
własnym oddechem podejmuję decyzję o kolejnych miesiącach udręki.
Niech odejdzie. Niech zostawi
mnie w czymś przybliżonym do spokoju. Zaczynam wierzyć, że tego chcę, ale on
przedziera się przez mur moich uczuć. I nie zostawia. Przeciwnie – pewnie kładzie
rękę na moim biodrze. Przestaję oddychać i gwałtownie odwracam się patrząc ze
złością w jego spragnione oczy.
- Nie możesz mnie dotykać –
krzyczę do niego w myślach. – Nie możesz... – rozpaczliwie zabijam pragnienie
ciała potrzebującego bliskiego kontaktu z choćby najmniejszym kawałkiem jego
naskórka.
W odpowiedzi czuję jego drugą, silną
dłoń. Widzi tęsknotę naszych ciał, więc przyciąga mnie do siebie. Będąc tak blisko
nie potrafię oszukać myśli. Czując ulgę wtulam się w niego. Poddaję się. Chowa
mnie w swoich ramionach. Złączone klatki piersiowe. Głębokie oddechy.
Zatrzymujemy czas.
-
Herbata? – znając odpowiedź spogląda z zaciekwieniem i muska mnie znajomo po
szyi.
Ledwo trzymając się na nogach odpowiadam
uśmiechem.
Klatka
schodowa brutalnie uderza zimnem na moje rozpalone policzki. Rodzi mętlik.
Przywołuje rozsądek. Pomaga odejść od siebie. Przypomina to, co nas dzieli - niemalże
wszystko. Wchodzimy.
Całkiem
przyjemna rozmowa, jakby starych znajomych, zupełnie przypadkowo spotkanych,
nie oczekujących siebie, nie myślących o sobie w każdej jednej sekundzie. Wiedziałam
że herbata ma w sobie coś niezwykłego. Cokolwiek by się działo zawsze była
dobrym wyjściem. Tylko to odwieczne zaskoczenie w pół słowa – puste kubki. Wlepiam
wzrok w porysowane łyżeczką dno, stopą badam podłogę, sprawdzam czy mnie
utrzyma i postanawiam, że za moment odsunę krzesło, żeby trzeci raz wstawić
wodę. Muszę coś robić, żeby odwracać wzrok od jego dłoni, zajmować czym innym
węch i nadwrażliwe ciało opatulane w milczących sekundach jego zapachem.
Jestem
gotowa. Wstaję. Robi to samo.
- Wiem, że nie chodzisz wcześnie
spać, ale chyba powinienem już iść. Tak będzie...
- Bezpieczniej?
- Mniej boleśnie. Wybacz mi, że
ranię Cię pojawiając się na chwilę, ale przychodzą momenty, w których mam
wrażanie, że nie przeżyję bez Ciebie, że się uduszę. Jesteś dla mnie powiewem
czystego powietrza, moją wolnością w tym chorym świecie. Te kilka kroków w Twoją
stronę jest teraz moim największym pragnieniem, ale nie zrobię ich, bo sprawią,
że za kilka godzin, kiedy jedno z nas znów ucieknie, będziesz cierpiała jeszcze
bardziej.
„Moją wolnością” – nucę w głowie
robiąc za niego owe kroki. Przesuwam palcem po łańcuszku zawieszonym na jego
szyi, z zamkniętymi oczami głaszczę schowany pod koszulką obojczyk. Jego dłonie
ciepło witają moje ciało. Palce tańczą na nadgarstku. Tuż przy uchu czuję oddech
zapraszający usta do spotkania. Płyniemy. Mamy „teraz”. Za kilka godzin
będziemy się martwić co dalej.