sobota, 15 listopada 2014

1. "In dark times when no one wants to I will give you me"

Był przygotowany na wszystko. Na najróżniejsze wyrażanie przez nią emocji. Nawet na takie sposoby, które nigdy nie przyszłyby do jej głowy, a były stosowane przez wszystkie kobiety tego – jak czuł od kilku dni – pochrzanionego świata. Mogła krzyczeć, szlochać, powiadomić cały świat o jego wadach i nieuleczalnej głupocie, robić to wszystko naraz, aż wreszcie na koniec posunąć się do rękoczynu. I to nie jednego. Wiedział, że zasłużył na to i wiele więcej. Wiedział też, że jego przygotowania były zupełnie bezsensowne – ona nie zrobi nic z tego.
Dwadzieścia sześć miesięcy. Pierwsza osoba, przy której czuł się bezpieczny. Pierwsza kobieta jego życia, za którą chciał być odpowiedzialny. Ze wszystkimi, nie tylko przyjemnymi, ale zupełnie wszystkimi konsekwencjami. Wszyscy widzieli, że się zmienił, on czuł, że wreszcie odnalazł siebie. Jakby ona była jego domem, do którego wrócił z męczącej podróży. Właściwie nie robiła nic spektakularnego. Właściwie nie byli nawet razem. Jednak nigdy wcześniej nie czuł, że tak bardzo do kogoś należy. Jej obecność stała się nieodłącznym elementem jego życia i był przekonany, że elementem koniecznym.
                Przez większość życia nosił w sobie wielką złość. Swego czasu muzyka jakoś ją łagodziła, w najgorszych momentach po cichu oczyszczała jego wnętrze. Swego czasu, bo od kiedy zaczęła być ściśle związana z branżą muzyczną, zarabianiem pieniędzy i ludźmi, którym bardzo zależało na tych pieniądzach, przestała dotykać jego duszy, a bardziej on sam odsunął się od tego, co naprawdę do niej docierało. Tworzył na zawołanie, pod odbiorców, wręcz mechanicznie. Zagłuszał wewnętrzne głosy i rozdygotane serce próbujące biec naraz w kilku kierunkach, a ostatecznie zatapiające się w miejscu. Gardził ludźmi, gdy nie wydawali się dla niego zbyt interesujący. I w żadnym wypadku nie chciał nikomu niczego zawdzięczać. Wypluwał kotłujące się w nim nieprzyjemne uczucia. Takie nastawienie do życia sprawiało, że powoli się dusił. Zależność bardzo prosta: więcej złości – mniej tlenu. „Ześwirujesz” – coraz intenywniej szeptał mu umysł na dobranoc. Kiedy w takiej chwili był wśród ludzi, nie mogąc obronić się snem, wypijał kilka mocnych drinków i dalej udawał spełnionego muzyka. Chociaż udawał świetnie, czuł się jak pajac mający na czole wypisane przekleństwa odnoszące się do jego mało śmiesznego życiowego przedstawienia.
 I wtedy, w podwójnej nocy, jego i miasta, napotkał na jej uśmiech – wyzwalający. Przystanął przy niej i mimo wszechobecnego dymu papierosowego, złapał głęboki oddech, następne spotkanie – kolejny. Poznawał ją, a wiosenne powietrze otulało jego serce. Zaczynał oddychać.
Przy niej nigdy nie był na dnie. Nawet kiedy znów zrobił coś totalnie głupiego, upił się po koncercie do nieprzytomności, zdemolował bar czy pobił ochroniarza. Wystarczyło, że przybiegł do niej, poczuł jej dłoń na swojej głowie, ciepło jej delikatnego ciała – wiedział, że nie jest przegrany, a życie ma sens. Ciągneła go ku górze. Wychodziła mu naprzeciw. Bez względu na wszystko widziała w nim dobro i on czuł,  że rzeczywiście może stawać się dobrym człowiekiem, że chce. Jej głęboki uśmiech był uwolnieniem. Rozpromieniając jej twarz rozlewał się na jego serce. Wydawało mu się, że oddała mu cząstkę siebie. Jej cierpliwość, spokój i czysta radość znajdowały miejsce w jego wnętrzu, osiedlały się, a zatrzymując je w sobie, jednocześnie przekazywał dalej.
                Zaczęli spędzać ze sobą niemalże cały czas, ale mimo to pozostawała dla niego tajemnicą. Wiedział, że nie dowie się wiele z tego, co dzieje się w jej głowie. A działo się bardzo dużo. I lubił tę tajemnicę w niej. Nie rodziła w nim niepokoju, przeciwnie – intrygowała go. Czasem już nawet nie próbował zgadywać o czym rozmyśla i przyzwyczajał się do jej częściowego przebywania wśród ludzi. Jednak znał jej zachowania i widział kiedy tabuny myśli przebiegają przez jej głowę, kiedy zna odpowiedź, ale nikomu jej nie zdradzi, kiedy analizuje różne sytuacje, bada osoby, w myślach przywołuje wiersze. Uwielbiał ją mrużącą oczy, z uciekającym wzrokiem, głaszczącą prawą rękę, zapinającą i odpinającą zegarek, ledwie zauważalnie kołyszącą się w takt tylko sobie znanej muzyki.
                Myśli o niej wypełniły jego głowę do tego stopnia, że zapomniał o wszystkim, co przez ostatnie dni na dobre pozbawiło go snu. Poczuł spokój wyobrażając sobie jak stoi przed jej mieszkaniem i wystukuje rytm uderzając o drzwi. Momentalnie z drugiej strony dochodził do niego jej radosny śmiech doganiany przez stukot kroków. Po dwóch sekundach siłowała się z zamkiem i stawała przed nim cała roześmiana. Ilekroć odsłaniała przed nim taką siebie, najcudowniejszą w swojej codzienności, miał ochotę poprosić ją o rękę. Nigdy wcześniej taka myśl nie pojawiała się w jego głowie, więc nieco przerażony i zawstydzony rodzącym się w nim pragnieniem, szybko przywoływał się do porządku i witał ją bez najmniejszych dwuznaczności. „Jesteśmy przyjaciółmi” – jednomyślnie powtarzli oboje i rzeczywiście nie przekraczali tej granicy choć zawsze dopowiadał szeptem – „Narazie”. Widział przecież co dzieje się w nim i z nim. Nazywał te wszystkie odruchu „zabawnymi”, ponieważ były dla niego czymś zupełnie nowym i jednocześnie niezwykle przyjemnym.
Milion razy na dzień i przynajmniej ze sto w każdą noc krążyli między swoimi wynajmowanymi mieszkaniami, studiem nagrań, a garażem, w którym znów tworzył ze starymi znajomymi. I nie rozumiał jak to możliwe, że samo wspomnienie o niej wywołuje u silnego, i przez ostatnie lata pozbawionego wyższych uczuć mężczyzny, takie reakcje. Wychodząc jej na spotkanie czuł, że potrzebuje więcej tlenu i wody, serce skakało po całym jego organizmie bardziej niż na najlepszych koncertach, musiał panować nad mięśniami, by stabilnie i prosto stawiać kolejne kroki. Kroki przybliżające go do niej. Tyle ich zrobił w jej stronę. Od najmniejszych – w stronę kuchni, aby wstawić wodę i zaparzyć jej ulubioną herbatę, po wiążące się z wyrzeczeniem – rezygnację ze znaczących koncertów kiedy potrzebowała go przy sobie.
                Siedział nieruchomo na kanapie z utkwionym w regały książek wzrokiem. Rozejrzał się po pokoju. Nawet on był jej. Każda książka spędziła chwilę w jej chwytnych dłoniach. Na miliony stron opuszki jej palców zesłały niezliczone pieszczoty. Często kątem oka obserwował jak przytulała książkę rękami i mimowolnie wyobrażał sobie jak pięknie wyglądałaby trzymając niemowlę. Wszystkie przedmioty wołały o jej dotyk. Jej wierny przyjaciel, parapet, świetnie prezentujący się kiedy mógł ją trzymać, teraz pusty, do bólu zwyczajny parapet. Kubki tęskniące za jej miękkimi ustami i ogrzewającymi dłońmi. Najróżniejsze rodzaje herbat smakujące tak samo. Cukier nie osładzający życia. Czekolada nie unosząca kącików ust. Endorfiny pogubiły kroki, przestały tańczyć.
                Do głosu doszły sprzeczne myśli. Walczyły. Otrząsnął się gwałtownie i westchnął z odrazą. Od kiedy stał się taki sentymentalny? Tyle lat radził sobie bez niej. Miał muzykę, spore osiągnięcia, wyruszył w trasę, mógł robić co tylko chce. Satysfakcja czasem większa, częściej mniejsza, ale była. I jakoś żył. Jakoś. Zawsze uważał, że nie należy przywiązywać się do ludzi, więc dlaczego teraz miałby to zmienić? Dlaczego już zmienił... Co ona mu zrobiła? Kim właściwie była? Absurdalne pytania z ogromną szybkością mnożyły się w jego głowie. Jak dawniej, miał wrażenie, że zwariuje. Chciał poczuć do niej niechęć. Usprawiedliwić siebie. W rzeczywistości po prostu nie chciał jej zranić, a nie był w stanie tego uniknąć. Nie chciał by choć najmniejsza część jej serca ucierpiała, ale każdy krok który teraz uczyni złamie je w całości. „Wszystko zniszczyłem, wszystko, wszystko stracę, ją, moją...” – powiedział łamiącym się głosem i zakrył twarz poduszką, żeby nie wydać krzyku rozpaczy. Miękki materiał dotknął jego twarzy, serce zadrżało – poczuł zapach jej perfum. Delikatny jaśmin tuż przy jego ustach jeszcze bardziej przywołał jej obecność. Chciał natychmiast przyciągnąć ją do siebie, schować jej dłoń w swojej, wtulić się w jej kruche ciało, złożyć usta na szyi. Tak bardzo chciał ją poczuć. Stracił kontrolę, zaczął szlochać jak małe dziecko. Poderwał się i wybiegł z domu. Przecież nie musiał się przygotowywać na jej reakcje. „To ona, moja ukochana” – pierwszy raz ośmielił się tak pomyśleć i poczuł się trochę lepiej, lżej. Nosiła w sobie jego serce, tyle razy wybaczała. Poradzą sobie. Biegł...