Był przygotowany na wszystko. Na najróżniejsze wyrażanie
przez nią emocji. Nawet na takie sposoby, które nigdy nie przyszłyby do jej
głowy, a były stosowane przez wszystkie kobiety tego – jak czuł od kilku dni –
pochrzanionego świata. Mogła krzyczeć, szlochać, powiadomić cały świat o jego
wadach i nieuleczalnej głupocie, robić to wszystko naraz, aż wreszcie na koniec
posunąć się do rękoczynu. I to nie jednego. Wiedział, że zasłużył na to i wiele
więcej. Wiedział też, że jego przygotowania były zupełnie bezsensowne – ona nie
zrobi nic z tego.
Dwadzieścia
sześć miesięcy. Pierwsza osoba, przy której czuł się bezpieczny. Pierwsza
kobieta jego życia, za którą chciał być odpowiedzialny. Ze wszystkimi, nie
tylko przyjemnymi, ale zupełnie wszystkimi konsekwencjami. Wszyscy widzieli, że
się zmienił, on czuł, że wreszcie odnalazł siebie. Jakby ona była jego domem,
do którego wrócił z męczącej podróży. Właściwie nie robiła nic spektakularnego.
Właściwie nie byli nawet razem. Jednak nigdy wcześniej nie czuł, że tak bardzo
do kogoś należy. Jej obecność stała się nieodłącznym elementem jego życia i był
przekonany, że elementem koniecznym.
Przez większość życia nosił w
sobie wielką złość. Swego czasu muzyka jakoś ją łagodziła, w najgorszych
momentach po cichu oczyszczała jego wnętrze. Swego czasu, bo od kiedy zaczęła
być ściśle związana z branżą muzyczną, zarabianiem pieniędzy i ludźmi, którym
bardzo zależało na tych pieniądzach, przestała dotykać jego duszy, a bardziej
on sam odsunął się od tego, co naprawdę do niej docierało. Tworzył na
zawołanie, pod odbiorców, wręcz mechanicznie. Zagłuszał wewnętrzne głosy i
rozdygotane serce próbujące biec naraz w kilku kierunkach, a ostatecznie
zatapiające się w miejscu. Gardził ludźmi, gdy nie wydawali się dla niego zbyt interesujący.
I w żadnym wypadku nie chciał nikomu niczego zawdzięczać. Wypluwał kotłujące
się w nim nieprzyjemne uczucia. Takie nastawienie do życia sprawiało, że powoli
się dusił. Zależność bardzo prosta: więcej złości – mniej tlenu. „Ześwirujesz”
– coraz intenywniej szeptał mu umysł na dobranoc. Kiedy w takiej chwili był
wśród ludzi, nie mogąc obronić się snem, wypijał kilka mocnych drinków i dalej
udawał spełnionego muzyka. Chociaż udawał świetnie, czuł się jak pajac mający
na czole wypisane przekleństwa odnoszące się do jego mało śmiesznego życiowego
przedstawienia.
I wtedy, w podwójnej
nocy, jego i miasta, napotkał na jej uśmiech – wyzwalający. Przystanął przy
niej i mimo wszechobecnego dymu papierosowego, złapał głęboki oddech, następne
spotkanie – kolejny. Poznawał ją, a wiosenne powietrze otulało jego serce.
Zaczynał oddychać.
Przy niej nigdy nie był na dnie. Nawet kiedy znów zrobił coś
totalnie głupiego, upił się po koncercie do nieprzytomności, zdemolował bar czy
pobił ochroniarza. Wystarczyło, że przybiegł do niej, poczuł jej dłoń na swojej
głowie, ciepło jej delikatnego ciała – wiedział, że nie jest przegrany, a życie
ma sens. Ciągneła go ku górze. Wychodziła mu naprzeciw. Bez względu na wszystko
widziała w nim dobro i on czuł, że
rzeczywiście może stawać się dobrym człowiekiem, że chce. Jej głęboki uśmiech był
uwolnieniem. Rozpromieniając jej twarz rozlewał się na jego serce. Wydawało mu
się, że oddała mu cząstkę siebie. Jej cierpliwość, spokój i czysta radość
znajdowały miejsce w jego wnętrzu, osiedlały się, a zatrzymując je w sobie, jednocześnie
przekazywał dalej.
Zaczęli spędzać ze sobą niemalże
cały czas, ale mimo to pozostawała dla niego tajemnicą. Wiedział, że nie dowie
się wiele z tego, co dzieje się w jej głowie. A działo się bardzo dużo. I lubił
tę tajemnicę w niej. Nie rodziła w nim niepokoju, przeciwnie – intrygowała go. Czasem
już nawet nie próbował zgadywać o czym rozmyśla i przyzwyczajał się do jej
częściowego przebywania wśród ludzi. Jednak znał jej zachowania i widział kiedy
tabuny myśli przebiegają przez jej głowę, kiedy zna odpowiedź, ale nikomu jej
nie zdradzi, kiedy analizuje różne sytuacje, bada osoby, w myślach przywołuje
wiersze. Uwielbiał ją mrużącą oczy, z uciekającym wzrokiem, głaszczącą prawą
rękę, zapinającą i odpinającą zegarek, ledwie zauważalnie kołyszącą się w takt
tylko sobie znanej muzyki.
Myśli o niej wypełniły jego
głowę do tego stopnia, że zapomniał o wszystkim, co przez ostatnie dni na dobre
pozbawiło go snu. Poczuł spokój wyobrażając sobie jak stoi przed jej
mieszkaniem i wystukuje rytm uderzając o drzwi. Momentalnie z drugiej strony
dochodził do niego jej radosny śmiech doganiany przez stukot kroków. Po dwóch
sekundach siłowała się z zamkiem i stawała przed nim cała roześmiana. Ilekroć
odsłaniała przed nim taką siebie, najcudowniejszą w swojej codzienności, miał
ochotę poprosić ją o rękę. Nigdy wcześniej taka myśl nie pojawiała się w jego
głowie, więc nieco przerażony i zawstydzony rodzącym się w nim pragnieniem, szybko
przywoływał się do porządku i witał ją bez najmniejszych dwuznaczności.
„Jesteśmy przyjaciółmi” – jednomyślnie powtarzli oboje i rzeczywiście nie
przekraczali tej granicy choć zawsze dopowiadał szeptem – „Narazie”. Widział
przecież co dzieje się w nim i z nim. Nazywał te wszystkie odruchu „zabawnymi”,
ponieważ były dla niego czymś zupełnie nowym i jednocześnie niezwykle przyjemnym.
Milion razy na dzień i przynajmniej ze sto w każdą noc
krążyli między swoimi wynajmowanymi mieszkaniami, studiem nagrań, a garażem, w
którym znów tworzył ze starymi znajomymi. I nie rozumiał jak to możliwe, że
samo wspomnienie o niej wywołuje u silnego, i przez ostatnie lata pozbawionego
wyższych uczuć mężczyzny, takie reakcje. Wychodząc jej na spotkanie czuł, że
potrzebuje więcej tlenu i wody, serce skakało po całym jego organizmie bardziej
niż na najlepszych koncertach, musiał panować nad mięśniami, by stabilnie i
prosto stawiać kolejne kroki. Kroki przybliżające go do niej. Tyle ich zrobił w
jej stronę. Od najmniejszych – w stronę kuchni, aby wstawić wodę i zaparzyć jej ulubioną herbatę, po wiążące się z wyrzeczeniem – rezygnację ze znaczących koncertów
kiedy potrzebowała go przy sobie.
Siedział nieruchomo na kanapie z
utkwionym w regały książek wzrokiem. Rozejrzał się po pokoju. Nawet on był jej.
Każda książka spędziła chwilę w jej chwytnych dłoniach. Na miliony stron
opuszki jej palców zesłały niezliczone pieszczoty. Często kątem oka obserwował jak
przytulała książkę rękami i mimowolnie wyobrażał sobie jak pięknie wyglądałaby
trzymając niemowlę. Wszystkie przedmioty wołały o jej dotyk. Jej wierny
przyjaciel, parapet, świetnie prezentujący się kiedy mógł ją trzymać, teraz
pusty, do bólu zwyczajny parapet. Kubki tęskniące za jej miękkimi ustami i
ogrzewającymi dłońmi. Najróżniejsze rodzaje herbat smakujące tak samo. Cukier
nie osładzający życia. Czekolada nie unosząca kącików ust. Endorfiny pogubiły
kroki, przestały tańczyć.
Do głosu doszły sprzeczne myśli.
Walczyły. Otrząsnął się gwałtownie i westchnął z odrazą. Od kiedy stał się taki
sentymentalny? Tyle lat radził sobie bez niej. Miał muzykę, spore osiągnięcia,
wyruszył w trasę, mógł robić co tylko chce. Satysfakcja czasem większa,
częściej mniejsza, ale była. I jakoś żył. Jakoś. Zawsze uważał, że nie należy
przywiązywać się do ludzi, więc dlaczego teraz miałby to zmienić? Dlaczego już
zmienił... Co ona mu zrobiła? Kim właściwie była? Absurdalne pytania z ogromną
szybkością mnożyły się w jego głowie. Jak dawniej, miał wrażenie, że zwariuje.
Chciał poczuć do niej niechęć. Usprawiedliwić siebie. W rzeczywistości po
prostu nie chciał jej zranić, a nie był w stanie tego uniknąć. Nie chciał by
choć najmniejsza część jej serca ucierpiała, ale każdy krok który teraz uczyni
złamie je w całości. „Wszystko zniszczyłem, wszystko, wszystko stracę, ją,
moją...” – powiedział łamiącym się głosem i zakrył twarz poduszką, żeby nie
wydać krzyku rozpaczy. Miękki materiał dotknął jego twarzy, serce
zadrżało – poczuł zapach jej perfum. Delikatny jaśmin tuż przy jego ustach
jeszcze bardziej przywołał jej obecność. Chciał natychmiast przyciągnąć ją do
siebie, schować jej dłoń w swojej, wtulić się w jej kruche ciało, złożyć usta
na szyi. Tak bardzo chciał ją poczuć. Stracił kontrolę, zaczął szlochać jak
małe dziecko. Poderwał się i wybiegł z domu. Przecież nie musiał się
przygotowywać na jej reakcje. „To ona, moja ukochana” – pierwszy raz ośmielił
się tak pomyśleć i poczuł się trochę lepiej, lżej. Nosiła w sobie jego serce,
tyle razy wybaczała. Poradzą sobie. Biegł...